
BAJECZKA O BRZYDKIEJ KRÓLEWNIE
Bajeczka o brzydkiej królewnie
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, było sobie raz królestwo. Jak zwykle w bajkach bywa, mieszkał w nim król i królowa. Ale choć bardzo się kochali, nie mieli dziecka. Królowa chodziła smutna po pałacowych komnatach, a i król wzdychał ciężko. Całe królestwo było bardzo smutne. Aż któregoś dnia – co to? Jakieś hałasy, werble, bębny, muzyka…?
– Jaka radość! Jaka radość! – świergotał ptaszek-śpiewaczek oblatując każdy zakątek królestwa – Nasza kochana Królowa nareszcie urodziła dzieciątko!
I rzeczywiście. W pałacowej komnacie szczęśliwy Król kołysał razem z Królową maleńką córeczkę. Całe królestwo cieszyło się i tańczyło dzieląc ich szczęście.
Jak zwykle w takich wypadkach czynią dobrzy rodzice, zaproszono też wróżkę, żeby nad kołyską dzieciątka przekazała mu swoje dary. Popatrzyła wróżka na dziewczynkę z uwagą i zwróciła do rodziców swoje mądre oczy:
– Różne mam dary – rzekła – I mogę wybrać je dla waszego dzieciątka według własnej woli. Ale chętnie spełnię wasze życzenie. Czym chcecie je obdarzyć, Królu i Królowo?
Król i Królowa byli tak bardzo szczęśliwi, że zupełnie nic nie przychodziło im do głowy.
– Ach, spraw kochana, dobra wróżko – wyszeptali i z ogromną miłością spojrzeli na swoją córeczkę – spraw, żeby nasza córeczka, nasze najdroższe, jedyne dziecko było… jedyne na świecie, takie, jakiego drugiego nigdzie nie ma.
– Czy na pewno chcecie, żeby było takie, jakiego drugiego nie ma na świecie?
– O, tak, chcemy bardzo!
Pochyliła się więc wróżka nad kołyską i zaczęła czynić zaklęcia:
– Czynię, byś była mądra, jak mędrcy dalekich krajów
– Tak! Tak! – potakiwali radośnie Król z Królową
– .. i dobra jak serce matki….
– O, tak, tak! – cieszyli się Król z Królową
– Będziesz miała ręce zręczne i pracowite
A dusze czułą na wszelki ból i krzywdę…
Będziesz rozumiała wszystkie kolory świata,
Jak rozumieją je malarze i poeci
– Tak! Tak! O, tak, tak! – radowało się całe królestwo
– Ale będziesz brzydka jak nikt na świecie!
Wielka cisza zapadła po ostatnich słowach wróżki
– Wróżko, co czynisz?! – wyszeptał wreszcie przerażony Król
– Tylko to zaklęcie miałam jedyne Na Świecie. Wszystkie inne powtarzam po tysiące razy.
– Odczyń je, wróżko, wymaż jak najszybciej, zanim jego echo rozejdzie się po naszym królestwie
– Nie mogę już, królu. Jeśli chcesz, zamienię wszystkie inne zaklęcia, ale to jest jedyne na świecie, i raz tylko może być powiedziane. Powiedziałam je, a teraz nie mam już mocy nic odmienić. Bo wiedz, Królu,. że jedno zaklęcie tylko innym, o większej mocy, odmienione być może. Waszej córeczce dałam zaklęcie najpotężniejsze, a więc nieodwracalne…
***
Mijały lata. Bardzo niedługo było królestwo pogrążone w smutku, bo królewna rosła tak miła, tak dobra, że wkrótce wszyscy ją polubili.
– To nic, że jest brzydka – mówiły hafciarki – ale przędzie suknie delikatniejsze od powiewnej pajęczyny.
– To nic, że jest brzydka – podnosiły chłopki głowy znad zagonów – ale żadnej pracy się nie boi, a kiedy pracuje, nikt nie może jej dorównać.
– Brzydka jest, to prawda – opowiadali sobie nauczyciele, ale gdy zacznie mówić, to jakbyś mądrą księgę czytał.
– Ona jest taka dobra – świergotał ptaszek-śpiewaczek – skrzydełko opatrzy, psa zbłąkanego nakarmi, a że brzydka…?
– Powiadają, że brzydka jest nasza królewna – mówili do siebie malarze i poeci – cóż z tego, skoro świat widzi tak pięknie…
Rosła więc królewna otoczona czcią i szacunkiem swoich poddanych. A i królestwo zrobiło się bogatsze i szczęśliwsze niż kiedyś. Każdy starał się jak mógł dorównać królewnie w pracy, dobroci, mądrości, wrażliwości. I nie zdarzyło się, żeby jeden drugiemu dokuczał, że jest kaleki, niezgrabny czy brzydki. Przecież sama ich władczyni, którą kochali bardzo była brzydka, jak nikt na świecie!
***
Czas wolniutko kroczył sobie naprzód. Coraz częściej można było spotkać Króla i Królową jak zadumani siedzą przy kominku.
– Starzejemy się, moja droga małżonko – mówił Król
– Oj, prawda to, kochany mężu. I ja i ty jesteśmy coraz bardziej zmęczeni.
– Nadchodzi czas, żeby królestwo przejął ktoś młody o zdrowych, silnych rękach i światłym umyśle.
– A i nasza królewna ostatnio jakby smętniejsza trochę…
Tak sobie rozmawiali, gawędzili, aż uradzili rozesłać gońców po wszystkich królestwach i konkurentów do ręki królewny szukać. Niech spieszą, niech przybywają, a kto się okaże najmądrzejszy i najdzielniejszy, ten otrzyma królewnę i całe królestwo na długie władanie.
Minął miesiąc, dwa… Król z Królową na próżno czekali zalotników.
Aż po trzech miesiącach wrócili gońcy z dalekich krajów.
– O, Królu nasz i Panie – wołali z płaczem – nie doczekasz się rycerzy z naszego poselstwa!
– Bęben wziąłem i po całym kraju bębniłem, że królewna, dobra i mądra jak anioł, w szczęśliwym królestwie za siedmioma górami i lasami mieszka i konkurentów do ręki czeka – bo rozumiesz Królu, od strony tamtego królestwa nasze jest właśnie za siedmioma górami i lasami – zaczął pierwszy goniec
– Ach, jak wspaniale bębniłem…! Już chcieli jechać, już na koń siadali, aż któryś z nich zawołał: „piękna być musi jak siódme nieba!” Zaraz też inni zaczęli wołać „opowiedz nam, opowiedz, jak jest piękna?” I cóż miałem im powiedzieć?! Skłamać się nie godzi, a prawdę rzec….?! A tu właśnie trębacz trąbi, że na szklanej górze śpi otoczona przez smoki i potwory zaklęta królewna: „cerę ma jak płatki śniegu, usteczka, jak kwiat róży…”…. I pojechali walczyć ze smokami! Żaden nawet nie spojrzał w stronę naszego królestwa!
– I u nas, u nas nie inaczej! – wołali gońcy z innych krajów
– Ja – zawołał następny goniec – dotarłem do kraju dwudziestego. A tam już moc gońców ze wszystkich stron świata i każdy zalety swojej pani wychwala. Ale cóż, choć godziny nie starczyło, by wymienić cnoty naszej królewny, nikt za mną nie poszedł. Pojechali do uwięzionej córy czarodzieje, na sam środek oceanu wszechświata. Bo jak wieść niesie, piękniejszej niż ona nie widziało oko ludzkie.
– O Królu, o nic, o nic nie pytają, tylko jak bardzo jest piękna!
I wszyscy gońcy wybuchnęli takim płaczem, ze żaden nie mógł powiedzieć ani słowa więcej.
Minął rok.
– Wysłałem gońców do wszystkich królestw, ale nikt, nikt nie podążył za nimi do bram naszego królestwa. Jestem zmęczony, moja droga małżonko. Więcej już we mnie żalu niż siły, nie widzę żadnej nadziei.
Zamyśliła się Królowa i rzekła
– Dawno, dawno temu, opowiadała mi babka o cudownym Państwie na Wyspie Wielkiego Jeziora. Każdy, kto tam wejdzie, zamiera z zachwytu. Miasta są tak piękne, jak żywe obrazy, o uroda kobiet dorównuje boginiom. Czy i tam dotarli nasi gońcy?
– Dobre masz serce, królowo. Moje widocznie już całe smutkiem obrosło. Jak mam wierzyć, że wśród tak pięknych kobiet, ktokolwiek usłyszy głos naszego gońca?!
Nie miał król wiary w sercu, ale jednak wyprawił posłańca do Państwa na Wyspie Wielkiego Jeziora. Na próżno jednak czekano jego powrotu. Nie wrócił ani ten, ani następny wysłany jego śladem.
***
– Królowo – szepnął wszędobylski pajączek, który zjawiał się zawsze tam, gdzie ktoś potrzebował jego pomocy – Wiatr niesie twój smutek po całym świecie. Dlaczego jest on aż tak wielki?
– Ach, pajączku – odszepnęła Królowa – jakże mam nie cierpieć, skoro znikła moja ostatnia nadzieja? Po co chcieliśmy, żeby nasze dziecko było, jak nikt na świecie?! O, gdybyśmy tylko mogli odwrócić tamte słowa, rzucone dawno temu. Teraz cierpimy, jak nikt na świecie i nie widzimy już dla siebie ratunku.
I Królowa otarła łzę spływającą po twarzy
– Zawsze jest jakiś ratunek – powiedział pajączek. – Przedostanę się z wiatrem do Państwa na Wyspie Wielkiego Jeziora i zobaczę, co tam się dzieje. Nie sprowadzę wprawdzie zalotników, ale dowiem się choć, dlaczego nikt z gońców nie powrócił.
***
Leciał pajączek dwa dni, a trzeciego dnia obniżył swój lot, gdyż usłyszał muzykę tak łagodną i słodką, że musiał się zatrzymać.
– Tak słodko mogą grać tylko liście drzew na Wyspie Wielkiego Jeziora – pomyślał. – Nawet mnie zaczyna ogarniać tęsknota i zadumanie.
Otrząsnął się jednak szybko i ruszył w stronę pałacu króla. Szedł wśród słonecznej zieleni i wonnego zapachu ogromnych kwiatów. Mury miasta, do którego podążał, mieniły się w słońcu jak kolorowe klejnoty. Mijał nieruchome postacie mężczyzn, zasłuchanych w śpiew nagrzanej łąki i kobiety piękne, jak boginie. Spotkał też gońców, którzy błądzili wśród nich oczarowani, zamyśleni. Tak się zapatrzyli w drgające kolorami przestrzenie, tak się zasłuchali w śpiewne szumy, że zapomnieli o wszystkim, co było im drogie. Minął ich pajączek i pobiegł dalej, aż do samego pałacu. Biegł tam przez dziesięć komnat przepełnionych tańcami i śpiewem, aż dotarł do jedenastej, w której był samotny, smutny i zamyślony Król Wyspy.
Na wielkim liściu bujała się kolorowa papuga, a Król Wyspy przechadzał się to w jedną, to w drugą stronę i tak do niej mówił:
– O, papużko, czy widziałaś władcę, tak wielkiego, jak ja, który byłby tak nieszczęśliwy? Nic już nie mogę poradzić. Ja, potężny król, załamuje już ręce! Kto uleczy mojego syna? Skąd się wzięła ta straszna choroba? Czemu nic go nie cieszy, nie bawi? Posyłam mu najpiękniejsze kobiety, żeby śpiewały i tańczyły, a on ledwo na nie spojrzy. Nie wyczekuje nawet na cudowny zachód słońca i od dawna przestał się przechadzać po królewskim ogrodzie. Przecież wszystko mu daję, i pytam go: czego chciałbyś jeszcze synu, masz przecież wszystko, co najpiękniejsze i najbardziej zachwycające?! A on nic nie mówi, tylko siedzi i siedzi w swoim fotelu.
Zaskrzeczała papuga i rozhuśtała mocniej złoty liść. A Król Wyspy ciągnął dalej
– Przecież sprowadzałem mu najlepszych lekarzy i najznakomitszych mędrców. Lekarze dawali mi cudowne pigułki, żeby to, co piękne, sto razy bardziej mu się podobało, a mędrcy mnie pouczali, abym innego piękna dla niego szukał. Dawałem mu leki wszelakie, i coraz to inne kobierce, muzyki i tańce,ale nic, a nic się nie zmieniło!
– Czuję wielkie nieszczęście, papużko moja. Czuję, jak zbliża się ów straszny, niepojęty czas, przepowiedziany dawno przez stare księgi.
I Król Wyspy otworzył siedem okutych skrzyń i z ostatniej wydobył ciężką, pożółkłą od starości księgę, oprawioną w grubą skórę. Zdmuchnął z niej kurz, który zaraz szarym pyłem przykrył jego szaty, otworzył ja i ze łzami w oczach czytał tajemne słowa:
:Dasz swoim ludziom wszystko, czego zapragną, i dasz im jeszcze więcej. Ale nadejdzie dzień,w którym i to będzie za mało. I stanie się Cud. A wraz z nim koniec twojego państwa.”
***
Na skrzydłach wiatru przeleciał pajączek góry i doliny, aż stanął znów u bram swojego królestwa. Co tchu pobiegł do pałacu,a potem długo opowiadał królewnie i jej dobrym rodzicom, co widział i słyszał w Państwie na Wyspie Wielkiego Jeziora.
– Jedna jest tylko rada – powiedziała królewna w zadumie. – Stamtąd nikt nie powróci Ja sama muszę się tam udać.
I zaczęła szyć sobie szatę, długą i szara jak jesienna szaruga.
Dwie strony szara ma szata
Ta jedna, to strona dla świata
Druga do wewnątrz się kryje
Tę haftem swoim wyszyję
Śpiewała królewna i długie wieczory tkała coś, czego nikt nie widział. A kiedy skończyła, narzuciła na siebie szatę, szarą jak jesienna szaruga, i wyruszyła do Państwa na Wyspie Wielkiego Jeziora..
Daleka, szeroka jest droga. Wieść o tym, że królewna wyrusza w świat, jak błyskawica rozniosła się po całym królestwie. Każdy chciał pozdrowić królewnę, dać jej jakieś dobre słowo na drogę.
– Wracaj do nas, drogie dziecko, będziemy czekać na ciebie przez wszystkie lata! – wołali za nią Król i Królowa
– Błogosławimy twoją mądrość – żegnali ja nauczyciele – Oby zawsze pewnie cię wiodła!
– Błogosławimy twoje serce – śpiewały ptaki i poeci – niech ci drogę wskazuje tam, gdzie już nie ma drogi.
I królewna szła sama – ale nie sama. Wszystkie ptaki, łąki i drzewa śpiewały dla niej hymn szczęśliwego państwa, który długo biegł za nią przez góry i doliny, a dobre słowa i serdeczne myśli grzały lepiej niż lniana szata i chroniły przed każdym złem.
Wiele dni i nocy wędrowała królewna, zanim stanęła na brzegu Wielkiego Jeziora. Daleko, gdzieś bardzo daleko, ginęła we mgle ledwo widoczna Wyspa. Wody Jeziora migotały zachwycającym blaskiem, ale na jego brzegu nie było zwierząt, ani ptaków, ani zupełnie, ale to zupełnie nic, na czym można by się przedostać ku Wyspie. Jak okiem sięgnąć ciągnęła się plaża, pusta i kamienista.
– Na cóż czekasz? – odezwało się serce królewny – Płyń! Może porwie cię smok wodny, albo w połowie drogi siły opuszczą, ale płyń, jeśli naprawdę chcesz ujrzeć Państwo na Wyspie Wielkiego Jeziora.
Zeszła królewna do Jeziora, ale gdy tylko jej szata dotknęła powierzchni wody, podpłynęła do niej łódeczka z parą mocnych wioseł. Uśmiechnęła się królewna, bo wiedziała, że serce na właściwej drodze potrafi obudzić rzeczy tylko dla niego zaklęte. Nie namyślając się wiele skoczyła do łódeczki i popłynęła. Płynęła tyle godzin, że aż trudno je zliczyć. Wreszcie, wyczerpana i znużona dotarła do brzegu z cudownie grającymi krzewami. Ale nie było tam nikogo, kto mógłby jej dłoń podać, łykiem wody orzeźwić, dalszą drogę wskazać….
***
Przez dziesięć komnat biegł sługa do swego króla, a jego oczy były okrągłe ze zdumienia.
– Królu mój! – wołał – Jakiś dziwny przybysz stoi u bram pałacu i o widzenie prosi!
– Może to któryś z naszych mędrców – ucieszył się król – wysłałem tyle nowych zawiadomień
– Ach nie! To nie może być nikt z naszego królestwa. To jakieś dziwadło, do niczego niepodobne! Głos ma kobiety, ale żadna na świecie kobieta nie ma takiej twarzy – i szat takich
nie nosi! O, jak się przestraszyłem królu mój, panie! Oczy takie głębokie i czarne, usta takie wąskie i ten nos zdecydowanie za wielki, i ten strój szary jak jesienna szaruga, o której tylko w starych księgach wyczytać można…
– Niech wejdzie! – powiedział król.
A gdy królewna zbliżyła się do niego, spytał
– Kim jesteś, tajemniczy przybyszu, i czego żądasz?
– Jestem Jąca-Wszechwiedząca – powiedziała królewna – A przybywam zza dwunastu mórz, by uleczyć twego syna, panie.
– Ach ulecz go! – zawołał król zapominając o wszystkim. – Ulecz go, a dam ci wór złota i sto pięknych kobiet, co ja mówię, dam ci pół mego królestwa, tylko go ulecz!
– Nagrodę dla mnie wybierze twój syn, gdy go zdołam uleczyć – uśmiechnęła się królewna – i tylko taką nagrodę przyjmę.
Król z radością na to przystał i czym prędzej poprowadził królewnę ku komnacie, w której siedział królewicz – chmurny i zasępiony.
Zajrzała królewna przez dziurkę, a tu muzyka gra, dziewczęta tańczą, a królewicz siedzi w swoim fotelu,w ziemie patrzy i obgryza paznokcie.
– Trudna to sprawa, królu – powiedziała. Mam pewne leki tajemne, ale one działają tylko w wielkiej ciszy. Jeśli chcesz uzdrowić twego syna, zabierz stąd dziewczęta, muzykę,a nawet tę papugę na złotym liściu i odejdź z nimi daleko.
Król tylko skinął palcem, a natychmiast ucichła muzyka, a tańczące korowody zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
– Zobacz, synu, kogo ci przyprowadziłem! – zawołał król, ale królewicz na to
– Błagam cię ojcze, zostaw mnie w ciszy i spokoju! Nikogo nie oczekuję, z nikim nie pragnę rozmawiać. Jedna znam tylko radość, słodką ciszę w samotności. Uszanuj tę ciszę i nie mąć mi jej tak często próżnymi hałasy.
Wyszedł król na palcach, a z oczu królewicza płynęły dwie łzy, wielkie i ciężkie jak grochy.
– Twoja radość musi być bardzo smutna… – odezwała się cichutko królewna
Królewicz aż podskoczył ze strachu – sądził bowiem, ze sam został w komnacie
– Kim jesteś? – zawołał, a jego serce poruszone ciekawością, po raz pierwszy żywiej zabiło.
– Jestem Jąca – powiedziała królewna
– Nie wiem, co to jest Jąca – odparł królewicz i spojrzał na nią z uwagą.
– Jąca to jest coś, co nie jest piękne, ale jednak jest piękne. Co jest szare, ale jest kolorowe. Co jest jednym, ale jest wszystkim.
Zdumiał się królewicz, bo nikt dotąd nie przemawiał do niego w taki dziwny sposób. Widział przed sobą postać, która nie jest piękna, jest szara i jest z całą pewnością jedna. Nic z tego nie rozumiał, i choć bardzo wysilał swoje oczy, nic więcej ujrzeć nie mógł.
– Znam twoje myśli – uśmiechnęła się królewna – nie potrafisz jeszcze zobaczyć tego, czego nie można objąć wzrokiem.
– Och, jeśli naprawdę znasz moje myśli – wykrzyknął królewicz – powiedz mi, czemu jestem wciąż tak bardzo smutny?
– Dobrze, powiem ci to, czego sam nie wiesz. Nie możesz być wesoły, kiedy tak bardzo cierpi ziemia twojego ojca.
– Jakże to?! Czyż nie jest utulona w śpiewie najwdzięczniejszych ptasząt, czyż każdy listek drzewa nie gra cudownej melodii, która łagodzi dusze i serca? Czyż nie kąpie się w blaskach słońca, które ubiera ja na przemian w szaty złota, bursztynu i purpury?!
– A czyż tobie, synu króla, nie tańczą od rana do nocy najczarowniejsze kobiety, pieszcząc ci uszy słodkim śpiewem, a przecież smutny jesteś.
– To prawda – przyznał królewicz i zwiesił smętnie głowę
– Chodź ze mną! Pokażę ci, jak bardzo nieszczęśliwa jest twoja ziemia.
Stary król patrzył, jak królewicz opuszcza bramy pałacu, i jego serce radowało się nową nadzieją.
– Może coś się zmieni… – szeptał do siebie zaciskając palce – może wróci szczęśliwy…
A oni szli dalej i dalej, aż zatrzymali się na kwiecistych polach sięgających horyzontu, po których błądzili oczarowani ludzie
– To są pola zachwycenia – powiedział królewicz
– Nie, to są pola daremnej tęsknoty – odparła królewna. I odsłoniła jedną połę swego płaszcza.
A tam delikatnym haftem wznoszą się złociste kłosy leciutko skłonione pod własnym ciężarem, a ludzie, nisko pochyleni, pracowicie wiążą je w pękate świątynie.
– Co to jest? – zdziwił się królewicz. Nie zna tego moja ziemia.
– To są snopy – opadła królewna . Ziemia nie może być bez nich szczęśliwa. I ludzie, którzy ich nie znają też nie mogą być szczęśliwi.
Szli potem dalej, aż zatrzymali się w gajach rozdzwonionych drzewek, których listki, jak maleńkie lustereczka odbijały piękno swoich braci.
– To są gaje radości – powiedział królewicz
– Nie, to są gaje próżnego hałasu – oparła królewna
I odsłoniła drugą połę swego płaszcza. A tam drzewa mocne, krępe, soczyście zielone. Wiszą wśród listowia wielkie, dorodne owoce barwiąc ją to czerwienią, to żółcią, to fioletem. Radośni ludzie wyciągają ręce ku gałęziom lub po dwoje, po troje się zbierają, by uradzić ogromne kosze.
– Och, co to jest? – zdziwił się królewicz. Nie widziała tego moja ziemia.
– To są sady – oparła królewna. Ziemia nie może być bez nich szczęśliwa. I ludzie, którzy nie znają sadów też nie mogą być szczęśliwi.
I znowu szli dalej, przez strumyki, przez rzeczki mieniące się błękitem, srebrem i szmaragdem, przez krzewy i pola, aż doszli do kryształowych wód Wielkiego Jeziora. Zrzuciła królewna szatę, a królewiczowi aż zakręciło się w głowie, bo ujrzał świat, jakiego jeszcze nigdy nie oglądał. Młyny, które pracowicie piętrzą wodę, rybaków, którzy wyciągają ryby z sieci, kobiety dojące krowy w zagrodach, psy pilnujące wielkich stad owiec.
– Och – wyszeptał królewicz – cóż robią ci wszyscy ludzie?
– Dbają o swoją ziemię – odparła królewna. Dlatego mogą być szczęśliwi.
I wyjaśniała mu wszystko, po kolei.
– A ty, kim ty jesteś? Co robisz w tamtym dziwnym kraju?
– Czas na mnie, muszę już iść – odparła królewna narzucając na powrót szatę
– Zaczekaj chwilę! Nie wiem jeszcze tylu rzeczy!!!
Ale królewna już wstępowała w wody Wielkiego Jeziora
– Ach, co robisz?! – przeraził się królewicz – Przecież Jezioro ciągnie się aż do siódmej góry!!!
A tu już podpłynęła łódeczka, która zjawiła się niewiadomo skąd.
– Jąco, poczekaj! – wołał królewicz – Chciałbym jeszcze być z tobą! Chciałbym poznać tamten kraj! Chciałbym…
– Człowiek, który ma serce, zawsze osiągnie to, czego pragnie – dobiegło go z oddali
Zaraz już mgły pochłonęły maleńką łódeczkę i królewicz został na brzegu sam…
***
Minął rok i jeszcze sześć miesięcy, gdy do wieśniaczej chaty zapukał strudzony wędrowiec.
– Umieram z głodu i zmęczenia! Oddam mój ostatni szmaragdowy pierścień za miskę ciepłej strawy, za kąt do spania.
– Wejdź, wejdź do środka – otworzył drzwi gospodarz – widać, że z daleka przychodzisz. Chodź, ogrzej się, wyśpij, zaraz żona zupę na stół postawi.
Wędrowiec wyciągnął dłoń z pierścieniem, ale wieśniak zaśmiał się tylko
– Nie obraź się, wędrowcze, ale nam to na nic. Jedz, pij i idź w świat wypoczęty – to jest najlepsza nagroda.
– – O, jakże bym chciał, żeby w moim kraju żyli tacy ludzie … Jąca wiedziałaby może, jak ich przemienić…
– Kto to jest Jąca?
– Już tyle czasu szukam jej po świecie. Ona wie wszystko i bez niej żyć już nie umiem.
– Nie znamy Jący – powiedzieli wieśniacy – Ale idź do naszej królewny, ona ma rady na wszelkie troski.
Królewicz zjadł, wypoczął, i ruszył dalej, aż spotkał sad, w którym ludzie zbierali owoce.
Łza spłynęła mu po twarzy.
– To jest sad – szepnął do siebie. – Jąca pokazywała mi taki…
– Nic nie niesiesz? – spytał nagle jakiś głos obok – To pomóż, bo ciężkie
Królewicz z radością chwycił brzeg kosza. Zaniósł go do chaty, a potem dostał wielką torbę owoców na drogę. Pytał o Jącę, ale nikt nie potrafił mu powiedzieć
– Jak masz jakiś smutek – pożegnali go – to idź do naszej królewny – ona każdego pocieszy.
– Pójdę! – pomyślał – Musi być dobra i mądra, skoro tak ciepło mówią o niej ludzie. Jeśli nie ona wskaże mi drogę do Jący, to któż inny?
Tak rozmyślając napotkał wesołe dziewczyny, które złotą nitką kładły kwiaty na kobierce i ten widok napełnił jego serce słodką boleścią
– Widziałem takie kwiaty… a nawet jeszcze piękniejsze. Może wśród was jest Jąca, której szukam po całym świecie?
– Jąca? – zaśmiały się dziewczyny. – A kto to jest? I ciekawe, obstąpiły go kołem.
– Jąca…Jąca… jakże wam to powiedzieć…? Ona jest piękna jak… jak cały świat! Jak owoce i drzewa i rzeki. Ona ma szatę szarą…, ale tak kolorową, że aż się w oczach mieni. I taką się czuje radość, gdy jest obok! I taką się czuje tęsknotę, gdy jej nie ma! Gdy tak idę przez wasze ogrody i chaty, to widzę ją wszędzie. Jąca jest wszystkim, to znaczy… nie… Jąca jest jedna, ale jakby wszystkim była…
Dziewczyny rozbiegły się ze śmiechem
– Jakbyś o naszej królewnie mówił….- wołały – tylko, że ona nie jest piękna. Ona jest brzydka jak nikt na świecie! wśród nas jej nie ma! Idź do pałacu…idź… tam pytaj.
Jeśli ktoś idzie z tak daleka
I gdy ktoś inny ciągle czeka
Wtedy wszystkie drogi
W te jedne zawiodą go progi
Brzydka królewna od dawna czuła, że wędrowiec jest już blisko i wcale się nie zdziwiła, gdy dobiegł ją podniecony głos matki
– Królewno! Córeczko nasza! Jakiś dziwny człowiek zawitał do pałacu. Ubranie na nim w strzępach, widać daleką przebył drogę. Nie rozumiem, co mówi, o jakąś Jącę pyta, a potem o widzenie z tobą prosi….
Królewna narzuciła najpiękniejszą suknię w białe kwiaty i stanęła przed wędrowcem, który, nie śmiąc oczu podnieść tak zaczął
– Królewno, nie odważyłbym się zakłócić twojego spokoju, gdyby nie ludzie, którzy mnie do ciebie przywiedli. Mówią, żeś dobra i mądra. Że masz rady na wszelkie smutki. Może ty wiesz, gdzie mieszka Jąca? Chciałem…. chciałem kiedyś, żeby mi pomogła kraj odmienić, ale niech cały ten kraj ziemia pochłonie, gdybym miał jej nie znaleźć!!!
Ledwie wymówił te słowa, a nagle głuche drganie przebiegło całe królestwo, jakby się ziemia zatrzęsła, jakby pogłos dalekiego gromu.
– Co to? Co się stało?! wykrzyknęli ludzie i skulili się ze strachu
– Co się stało?! – zawołał królewicz.
– Spełniła się przepowiednia – powiedziała królewna łagodnym, cichym głosem, a królewicz aż drgnął na jego dźwięk i podniósł oczy – Oto wydałeś wyrok na swoje państwo. Dla nieznanego przybysza, dla szarej Jący, gotów byłeś oddać całe jego upojne piękno. Teraz na zawsze już pochłonęły go wody Wielkiego Jeziora.
– Dla Jący… tak… -szepnął królewicz patrząc w najpiękniejsze czarne oczy i czując szczęście większe nad wszystkie cierpienia.
Ale za chwilę ochłonął
– Moje państwo…? A Król, ojciec mój kochany? A ludzie?!!!
– Nic się nie martw – szepnęła królewna biorąc go za rękę – Twój król-ojciec z boleści za tobą już dawno rzucił się w fale Wielkiego Jeziora. A w tych falach, pamiętasz…?
– Łódeczka…?
– Tylko patrzeć, jak nasi gońcy sprowadzą go w te strony. A ludzie? Oni w siebie tylko zapatrzeni ani spostrzegli, że już nie istnieją…
Nagle ptaszek-śpiewaczek wpadł na czele całej gromady
– Niech żyją! Niech żyją!!!
– Matko moja, ojcze, i wy wszyscy, których kocham – odezwała się królewna – Myślę, że ten, który opuścił swój dom i samotnie wyruszył w daleką, nieznaną drogę, i przebył nie wiadomo ile krajów i trudów, a wiodła go nadzieja, która przecież mogła się nigdy nie spełnić… Więc myślę, że tak dzielny człowiek będzie godnym dziedzicem naszego królestwa.
– No, myślę… – rzekł stary Król Wyspy, którego właśnie wprowadzano w progi pałacu – Jak się podstępnie niszczy komuś państwo, to chyba trzeba dać coś w zamian.
Ale wszyscy widzieli, że Król Wyspy tylko tak mówi, a naprawdę jest bardzo, bardzo szczęśliwy.
Zbliżyła się do nich Królowa i ucałowała gorąco
– Królewno, Królewiczu – zaczęła, a głos drżał jej z wielkiego wzruszenia – Czy chcecie odtąd być razem zawsze i wszędzie?
– Bardzo chcemy – powiedzieli razem królewna i królewicz i uśmiechnęli się do siebie.
I już wszędobylski pajączek srebrną nitką splatał im ręce
– Powinienem teraz coś powiedzieć – chrząknął Król – Zawsze coś się mówi w takich uroczystych chwilach. Moi kochani…. Jakże jestem szczęśliwy, że ty, córeczko, tak jak wszystkie normalne królewny…. że nasze królestwo, tak jak wszystkie normalne królestwa…
Po czym Król odwrócił się i ukradkiem otarł łzę, która spłynęła mu po policzku.
– Jestem więc już prawie królem twojego państwa? – zwołał królewicz
Król i Królowa, Król Wyspy i wszyscy poddani pokiwali na zgodę głowami
– Słuchajcie więc! – krzyknął królewicz podnosząc wysoko ręce splecione pajęczą nitką – Słuchajcie! Ona jest najpiękniejsza na całym świecie! Drugiej takiej nigdzie nie ma!!
– Chodź – rzekł do królewny – Pójdziemy ogłosić to po całym królestwie. Kto to im wmówił te bzdury, że ty jesteś brzydka…?
Ptaszek-śpiewaczek torował im drogę, a oni szli tak równo, tak zgodnie, że pajęczej nitki, która wiąże im ręce, nie zerwali.
A jeśli ktoś widział wróżkę, która uśmiechała się z czubka drzewa, proszę o tym nikomu nie mówić.
Jeden komentarz
„Piękno” nie zawsze widać na pierwszy rzut oka. Często jest ukryte i dobrze mieć taką umiejętność, żeby je móc dostrzec.