

Ćwiczenia, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni, mają usprawnić nasze mięśnie, stawy, czy krążenie. Są one nie tylko pożyteczne, ale wręcz niezbędne, żeby utrzymać ciało w kondycji. Qi gong nie zastąpi nam tych ćwiczeń; rozciągania, obciążenia mięśni, treningu cardio. Ale ćwiczenia te nie zastąpią też Qi Gongu. Qi Gong wpływa bowiem nie tylko na uaktywnianie właściwego przepływu energii w organizmie i jego poszczególnych organach, ale oddziałuje również na cały system nerwowy równoważąc go i uspokajając. Qi gong zwiększa odporność a na dłuższą metę może nawet może leczyć.
Osoby, które nigdy, lub rzadko, nie miały do czynienia z Qi Gongiem, ćwiczenia mogą wydawać się z początku trudne. Dzieje się tak dlatego ,że chociaż poszczególne ruchy nie wymagają specjalnego wysiłku to skonstruowane są tak, że ujawniają wewnętrzne blokady i budują równowagę między prawą i lewa półkula mózgową, której zazwyczaj nam brakuje.
Poza tym qi gong angażuje mocno zaniedbany „mięsień umysłu”. Koncentracja mentalna na poszczególnym ruchu, okazuje się dla nas na początku męcząca, bowiem umysł nie jest przyzwyczajony do pracy zgodnej z naszą wolą i musi się tego dopiero nauczyć.
Trenując Qi gong uzyskujemy zatem coś, czego nie dają nam inne ćwiczenia: ujawniają się nasze wewnętrzne blokady w przepływie energii, równoważy system nerwowy, wzmacnia wola, odporność i cierpliwość. To wszystko składa się na to, iż trening Qi Gongu zapewnia równowagę wewnętrzną i przedłuża naszą biologiczną młodość.
Co to jest „chi” ? Tłumaczenie chińskich pojęć, na nasze zachodnie rozumienie, nie jest łatwe. SądzĘ, że najłatwiej jest nam wyobrazić sobie „chi” jako nasze wewnętrzną czystą energię życiową. Ta energia płynie przez całe nasze ciało. Gdy jesteśmy w depresji, nie mamy energii, choć od strony medycznej ciało może być „zdrowe”. Gdy zaatakował nas wirus lub bakteria, jest dla nas oczywiste, że ciało jest chore i energii na działanie nie ma. Ale może tylko w jednym organie brak być „chi”, energii życiowej, i będzie on słabszy jeszcze długo przedtem zanim stanie się „chory” w rozumieniu naszej zachodniej medycyny. Z wiekiem też nasze wewnętrzne chi zmniejsza się.
Qi gong – to inaczej „droga chi”, to sposób w jaki poprzez pewne ruchy sterujemy przepływem naszej energii w organizmie tak, by każdy organ był nią nasycony.
Istnieje wiele różnych rodzajów qi gongu i różnych sposobów ich prowadzenie. Wspólne dla wszystkich rodzajów qi gongu jest to, że każdemu ruchowi ciała towarzyszy koncentracja mentalna na danym ruchu, oraz na oddechu. Qi Gong buduje spójność między ciałem, kierującym nim umysłem i odżywiającym je oddechem.
Często mówi się o „największych umysłach” naszych czasów. O największych duchowych postaciach – rzadziej. A taka postacią jest niewątpliwie, żyjący (jeszcze!) mnich wietnamski Thich Nhat Hahn. Nie znam nikogo, który więcej czyniłby dla pokoju, dla spokoju działań i pokoju w sercach, niż on właśnie. A przecież człowiek ten miałby wielkie prawo do odczuwania agresji, nienawiści i pragnienia zemsty. Przeżyć wojnę, widzieć jak bombardowane są i niszczone twoje wioski, miasta, zabijani ludzie, to jest doświadczenie głęboko traumatyczne. Zapytany – co było czy jest, najtrudniejsze w jego osobistej praktyce jako mnicha – Thich Nhat Hahn po chwili milczenia powiedział: – nie poddać się rozpaczy. I opowiedział historię, jak Amerykanie zbombardowali wioskę, a ludzie przychodzili do niego z pytaniem co maja robić .- Odbudować. Odbudowali wioskę z wielkim trudem, ale odbudowali. I Amerykanie zbombardowali ja po raz drugi. I znów ludzie przyszli zapytaniem, co maja robić, i znów kazał im odbudować. Sytuacja ta powtarzała się niewyobrażalne cztery razy! Wciąż na nowo ginęli ludzie, wciąż na nowo Amerykanie zbombardowali wioskę i ludzie wciąż na nowo ja odbudowywali. Aż przyszli do niego z rozpaczą i spytali – Thay, czy to kiedyś się skończy?
– Było bardzo trudno nie pozwolić rozpaczy zagościć się w sercu – mówił Thich Nhat Hahn – Nie było widać końca, nie było żadnego światełka w tunelu.
Thay powiedział im wówczas: – Budda mówi, że nic nie trwa wiecznie. A więc i ta wojna kiedyś się skończy.
Thich Nhat Hahnowi nie pozwolono zostać po wojnie w Wietnamie. Żadna ze stron go nie chciała, ponieważ nie był po żadnej ze stron. – Gdy jesteś po jakiejś stronie, niebezpieczeństwo nadal istnieje, ale przynajmniej ta strona cię chroni. A on nie chciał być „po jakiejś stronie”, chciał, aby wszyscy ludzie mieli w sercach pokój: zatem stał się niebezpieczny dla wszystkich. Mogłabym napisać, że „tułał się” potem po różnych krajach, gdyby nie to, że ta tułaczka stała się wędrówką rozpowszechniającą na cały świat postawy wewnętrznego pokoju.
Wracając do medytacji. Jest to w moim odczuciu najprostsza medytacja i wymagająca najmniej umiejętności. Sprowadza ona umysł człowieka w najprostszy sposób do poziomu jego ciała.
Wdychając powietrze myślisz- jestem świadomy, że wdycham powietrze. Wydychając powietrze myślisz- jestem świadomy, że wydycham powietrze.
To wszystko. Ale spróbuj czynić tak i zobacz, jak to działa. Tak, jest to „mindfulness”. Thich Nhat Hanh jest ojcem i jedynym twórcą takiego podejścia. A że Zachód zrobił potem z tego biznes, to już inna sprawa.
Może znasz to ze swojego doświadczenia: gdy patrzysz w ogień lub w płomień świecy, umysł zachowuje ten obraz przez chwilę nawet po zamknięciu oczu. Być może z tego powodu, obiekt ten jest uznany za łatwiejszy do ćwiczenia. Nam jednak nie tyle zależy, żeby umysł robił coś „sam”, ale żeby działał zgodnie z nasza wolą. Przygotowujesz więc sobie, jak zwykle, spokojne miejsce i niezakłócony czas dla siebie. Do tego coś, co da ci osobiste poczucie komfortu (ja potrzebuję coś do picia) i minutnik.
Wprowadzasz się w stan skupienia kilkoma świadomymi oddechami, po czym nastawiasz minutnik na pół minuty.
Przez pół minuty patrzysz nieprzerwanie w palącą się świecę. Po pól minucie zamykasz oczy z intencją zachowania w umyśle tego obrazu.
Otwierasz oczy, gdy obraz znika i sprawdzasz czas.
Nastawiasz znów minutnik na pół minuty i powtarzasz ćwiczenie. Patrzysz na świecę przez pół minuty, potem zamykasz oczy z intencją zachowania obrazu. Gdy obraz rozmywa się, zanika, otwierasz oczy i sprawdzasz czas długości trwania obrazu w umyśle.
Robisz krótką przerwę na łyk herbaty, zapisanie notatki, pomyślenie o czymkolwiek innym, i wracasz do ćwiczenia.
Teraz nastawiasz minutnik na cała minutę, i patrzysz w płonącą świecę całą długą minutę starając się wytworzyć w umyśle jak najbardziej precyzyjny obraz. Po minucie zamykasz oczy, wywołujesz w umyśle obraz świecy i utrzymujesz jak długo możesz. Sprawdzasz czas.
To ćwiczenie oprócz zwiększania siły wizualizacji, zwiększa zdolność koncentracji na jednym przedmiocie.
Usiądź wygodnie w spokojnym miejscu, gdzie nikt nie będzie ci przeszkadzał.
Zrób wydech, a potem weź głęboki wdech.
Zatrzymaj na chwilę powietrze czując jak tlen wypełnia twoje płuca.
A potem zrób dłuuugi, dłuugi wydech. I zamknij oczy.
Oddychaj teraz spokojnie, koncentrując przez chwile swoja myśl na oddechu. Czując, jak wdychasz powietrze. I jak je wydychasz.
Gdy poczujesz się gotowy, wyobraź sobie srebrny, błyszczący trójkąt.
Z początku pojawi się w myśli tylko słowo „trójkąt”. Powtarzaj słowa „błyszczący trójkąt” z intencją, aby pojawił się w umyśle obraz. Nie oceniaj tego obrazu. Jeśli się pojawi, staraj się utrzymać go jak najdłużej.
Powiedzmy, że pojawił ci się płaski ciemny brązowy trójkąt. Spraw teraz, by się wydłużył, by zrobił się długi i wysoki. A potem by jego boki rozpłaszczyły się, jakby robił szpagat, żeby się zrobił szeroki i możliwie płaski. A potem żeby zciągnął ramiona i stał się trójkątem równoramiennym.
Otwórz teraz oczy, wypij łyk wody, czy herbaty, z ciekawości sprawdź ile czasu zajęło ci to ćwiczenie – i zamknij je znowu z intencja ujrzenia trójkąta.
Jaki trójkąt ujrzysz?
Doprowadź go do postaci, żeby był równoramienny. I powtórz słowa „błyszczący trójkąt”
Obserwujesz zmiany w twoim trójkącie. Teraz dajesz wyraźne zadanie umysłowi – błyszczący trójkąt, metaliczny, trójwymiarowy.
I doprowadzasz swój obraz do takiej postaci. Utrzymujesz go w umyśle najdłużej, jak możesz.
Otwierasz oczy, bierzesz łyk wody, sprawdzasz dla ciekawości czas.
Potem zamykasz oczy jeszcze raz z intencją ujrzenia ostatniego trójkąta.
Gdy się pojawi, spraw, by się zaczął obracać wzdłuż własnej osi.
Niech się obraca coraz szybciej i szybciej.
Gdy uzyska najszybsze obroty – zatrzymaj go. Masz znów nieruchomą postać trójkąta w umyśle.
Koniec ćwiczenia. Szykujesz się teraz do powrotu do spraw codziennych. Wraz z długim wydechem likwidujesz postać trójkąta. Bierzesz świadomy wdech. Wydech, i z następnym wdechem otwierasz oczy z intencją powrotu do normalnego stanu świadomości.
Sprawdzasz czas, jaki zabrało ci całe ćwiczenie.
Jeśli jesteś osobą początkującą, możesz nie być w stanie wykonać całości ćwiczenia za pierwszym razem. Mięsień umysłu robi się już zmęczony. Nie niecierpliw się z tego powodu. Tak samo, jak sprawność mięśni i stawów zwiększa się w miarę ćwiczenia, tak samo będzie się zwiększać sprawność umysłu, który coraz bardziej zacznie podlegać naszej woli.
Powtarzamy to ćwiczenie aż do momentu, kiedy obraz srebrnego trójwymiarowego trójkąta pojawia się w umyśle natychmiast na rozkaz, na rozkaz obraca i zatrzymuje.
I oto stało się: dziewczyny, które tyle czasu radośnie wrzucały sobie nawzajem wesołe gimpfy i śmieszne historyjki, puściły prawdę. Boją się. Cała duszą martwią się o swoich bliskich, o tych, którzy są daleko. W Anglii, na kwarantannie w Stanach, gdziekolwiek, ale daleko, sami.
Jest to naturalne zjawisko, martwić się o osobę bliską, i towarzyszące nam nie tyko w czasach pandemii. Naturalne – ale to nie znaczy, że potrzebne, ani że korzystne.
Dla nas samych – dla naszych organizmów – energia martwienia się nie jest korzystna ponieważ zmartwienie mocno obciąża nasz organizm. Serce, krążenie, żołądek, płuca. Według medycyny chińskiej, śledziona. Gdy się mocno martwimy, możemy czuć aż ból serca, albo skurcz żołądka, albo ciężko nam będzie oddychać, a nawet gdy organizm nie reaguje tak wyraźnymi symptomami (lub gdy my ich nie odczytujemy), to przy pewnym poziomie zaczniemy się czuć słabi, wyczerpani własnym zmartwieniem. Aż do momentu, w którym sami nie możemy znieść już tego wyczerpania.
Zatem oczywiste jest, ze dla nas emocja ta nie jest wcale dobra. Dlaczego więc ja odczuwamy?
Może być tak, że w gdzieś podświadomości uważamy, że zmartwienie jest wyrazem troski o bliskich, zatem „należy się” martwić, skoro ich kochamy. (Niekiedy zaś jest to symptom utraconej nad kimś władzy, ale o tym w osobnym poście)
Czy nasze zmartwienie pomaga cokolwiek naszym bliskim? Gdy o nim wiedzą – mogą się czuć bezradni i dodatkowo obciążeni tym, że bliscy się o nich martwią. Zmartwienie rodzi zmartwienie, z wszystkimi wyżej opisanymi konsekwencjami dla osoby martwiącej się. Stad dzieci często ukrywają przed rodzicami swoja sytuację czy chorobę – bo nie chcą ich martwić…I kółko się zamyka. Zła energia zmartwienia działa dalej, tworząc między ludźmi, oddalenie, zamiast bliskości.
Energia zmartwienia jest energią kleistą, niszczącą, nie tworząca nic dobrego.
– A co ja mam zrobić, jak ja się o nich martwię! – zawoła ktoś po przeczytaniu tego co napisałam powyżej.
Jak przekształcić tę emocję w coś pozytywnego? To zależy od sytuacji. Jeśli istnieje jakakolwiek możliwość, żebyś zmienił sytuację, która jest przyczyną martwienia się – zrób to!
Jeżeli jednak wiesz, że z jakiegokolwiek powodu nie masz żadnego wpływu na sytuację – odpręż się. Wyluzuj. Odpuść.
A teraz pomyśl o swoich bliskich z całą miłością, jak do nich czujesz. Wyślij w świat energię radości, czując, że ich istnienie w twoim życiu to jest dar prawdziwy. Nie każdy ma takie szczęście, by mieć bliskich, których kocha.
W większości wypadków, nie możemy pomóc. Możemy tylko wytworzyć w sobie stan zaufania – do wszechświata, do Boga, do Losu, do Natury, czy jakkolwiek byśmy to nie nazwali – zaufania, że wszystko co się dzieje, dzieje się dobrze i właściwie.
Możemy praktykować wdzięczność za nasze istnienie i istnienie naszych bliskich, i wysłać w przestrzeń naszą miłość, wdzięczność, zaufanie i radość z istnienia.
Nie tylko odczujesz ulgę i spokój, ale ze zdumieniem będziesz się mogła kiedyś przekonać, że wysłana przez ciebie dobra energia odniosła skutek.
Relaks kojarzy nam się zazwyczaj z muzyką uspokajającą, ćwiczeniami yogi czy masażem w SPA.
To odpręża- ale za chwilę wracamy do codziennych napięć. Ideałem byłoby uzyskanie takiego poziomu wewnętrznego odprężenia, że żadna sprawa nas nie irytuje, żadna sytuacja nie rozbija, a uśmiech nosimy w sobie nieustannie.
To zdanie, które jest na początku mojej strony, obejmuje klamrą poziomy odprężenia. Po jednej stronie jest odprężenie na chwilę – po drugiej, odprężenie całkowite, trwałe. To ostatnie dostępne jest niewielu, ale warto do niego dążyć.
Zazwyczaj żyjemy w ciągłym napięciu. Tworzą to napięcie sprawy, jakie mamy do załatwienia, obowiązki, relacje z ludźmi, i nasze emocje: lęki, pretensje, zazdrości, poczucie skrzywdzeni, winy i tak dalej. O emocjach i ich wpływie na organizm napiszę w osobnym poście.
A więc coś mnie obciąża, i pierwszy poziom relaksu polega zasadniczo na tym, że chcemy uciec od tego, co nas obciąża. Każdy ma na to własne sposoby i metody: Czytamy książkę, idziemy do kina, wyjeżdżamy na wycieczkę, słuchamy muzyki, spotykamy się z przyjaciółmi. To są wszystko bardzo dobre metody odprężania. Każda rzecz, jaką znajdziesz dla siebie, która tobie samemu pozwala na oderwanie się od nawału spraw, jakie tworzą twoje napięcie – jest rzeczą bardzo dobrą i korzystną!
Ale jednak jest to tylko ucieczka. Niezbędna, żeby naładować akumulator, ale ucieczka. Po której wracamy do tych samych spraw, zadań i emocji, które w taki sam sposób wytworzą w nas napięcie.
Inaczej, głębiej, ładują się nasze akumulatory, gdy czynimy coś, co daje nam autentyczną radość. RADOŚĆ jest emocją o bardzo silnym oddziaływaniu, leczniczą, budującą. Gdy czynisz coś, co daje ci radość, poziom odprężenia w organizmie zwiększa się niebywale. Chemia organizmu przekształca się, system odpornościowy wzmacnia, a gęba sama się uśmiecha bezwiednie.
Najlepiej by było, żeby każdy mógł w życiu czynić tylko to, co daje mu radość, ale jak wiemy, rzecz nie jest wcale prosta. Żyjemy w jakiś konkretnych uwarunkowaniach, z konkretną, każdy własną, przeszłością i możliwościami, i w nich musimy dawać sobie radę najlepiej jak można.
Twórzmy sobie jak najwięcej sytuacji dających nam radość, bo jest ona niezbędna nam do życia.
Prawdziwe, PEŁNE ODPRĘŻENIE uzyskamy wówczas, gdy całe nasze ciało, niemal w każdej chwili będzie odprężone, a wewnątrz czuć będziemy spokój i uśmiech.
Każdy z tych etapów wymaga pracy, ten ostatni, niekiedy pracy całego życia. Zaobserwujcie się czasem podczas odprężenia-ucieczki. Oglądasz film; umysł odprężą się, ponieważ myśli o tym, co cie męczy zostały zastąpione innymi, neutralnymi myślami. Ale ciało? Czy na pewno jest odprężone? Czy nogi i miednica nie są kurczowo napięte, czy nie ma napięcia czoła, czy szczęka nie zaciska ci się bezwiednie, albo barki zaczynają aż boleć? Zazwyczaj nie myślisz o ciele oglądając film czy rozmawiając z ludźmi – spróbuj to czasem zrobić.
Albo odwrotna sytuacja – jesteś na masażu czy robisz qi gong. Ciało powoli się odpręża. Czy jednak tuż po jego zakończeniu nie myślisz „o, jak miło było”, a umysł natychmiast niemal wraca do poprzednich napięć, napinając równocześnie ciało?
Umysł i ciało są jak lewa i prawa strona monety. Pełne odprężenie to pełna harmonia między emocjami, harmonia z samym sobą w świecie w jakim żyjesz, i zrozumienie, które daje spokój. Za tym pójdzie zdolność do utrzymania ciała w stanie odprężenia. To zbudowanie swojego Umysłu w taki sposób, żeby stał się mądrym kierownikiem dla ciała, dbał o nie i słuchał jego potrzeb.
Podaję niżej moja ankietę, żebyś mógł na niej sprawdzić, w jakim mniej więcej punkcie jesteś na drodze do takiego stanu.
ANKIETA – POZIOMY ODPRĘŻENIA
1. Nie myślę o tym, co mnie obciąża
(co mnie boli, co mi daje poczucie przykrości)
Oceń się w skali 1-10, gdzie
0- wcale nie mam takich spraw.
1- prawie natychmiast pod zakończeniu przykrej sytuacji przestaję o niej myśleć.
10- cały czas, nieustannie, myślę o tym, co się zdarzyło i co mnie boli, te emocje ciągle jakoś są ze mna)
II
Robię to, co mi daje radość i poczucie wartości
Oceń się w skali 1- 10, gdzie
0- nigdy tego nie robię, właściwie nie wiem co dawałoby mi radość.
1- wiem co dawałoby mi radość, ale nie robię tego.
10- robię cały czas tylko rzeczy dające mi radość.
III
Uzyskuję PEŁNE ODPRĘŻENIE
Oceń się w skali 1-10, gdzie
0 – moje ciało jest praktycznie cały czas w stanie napięcia, tak samo umysł
1- udaje mi się uzyskać momenty odprężenia ciała lub umysłu, ale nie obu naraz, i bardzo rzadko
10 – Mam całkowitą kontrolę nad swoim umysłem i ciałem, czuję wewnętrzny uśmiech, ponieważ czuję aktywną radość z istnienia i czuję się pełną, wartościową jednostką.
–
I, jak wam poszło?