
CIĄŻENIE PRZESZŁOŚCI
Napisałam „ciążenie”, a przecież chodzi mi tylko o przedmioty. Tylko przedmioty, nic więcej. Papiery, sprawozdania z zebrań, podziękowania, sprawozdania z posiedzeń, recenzje, zeszyty pełne nauki języków, notatki, pilnie spisywane rachunki, pisma urzędowe, pisma nieurzędowe, artykuły, listy. Stosy papierów, gdzie się nie obrócę, tam z nowego kata wypływają nowe stosy: ulotki po lekarstwach, pocztówki, prośby i zażalenia, boje z instytucjam. A są tego przeogromne ilości: samych pocztówek nazbierałam trzy potężne pudła. Dalej znów różnego rodzaju, wspomnienia, pamiętniki, kalendarze, stare gazety, zbierane pilnie wycinki, nekrologi powklejane serdecznie. A każdy papier trzeba przejrzeć, każdy dotknąć, nie mogę tak po prostu wyrzuci wszystkiego, bo może znaleźć się w nich coś cennego, tak jak stary testament który niedbale złożony znalazł się w torbie plastikowej z ulotkami po lekarstwach. Legitymacje, zaświadczenia, paszporty, dyplomy. Umysł przestaje w końcu wiedzieć, co jest ważne, a co nie, i za każdym razem tacham naręcze tych papierów do ponownego przejrzenia- już u siebie w mieszkaniu.
Nie lubię papierów. Ale i inne rzeczy nie są dużo prostsze głównie z powodu swojej ilości i rozmaitości. A więc pudełka, stare zabawki, klucze, znów klucze, kłódki i kłódeczki, z kluczykami i bez, spinacze, kalki, guziki, nici, kłębki wełny, druty, metalowe i plastikowe opakowania, gwożdzie, narzędzia różnego rodzaju, spinki, zapinki, długopisy, ołówki, metalowe samochodziki, puzzle z półtora tysiąca części, powiększający ekran do telewizora, okulary optyczne chyba do mikroskopu, wazony i wazoniki, figurki, talerzyki, plecione koszyki, nie sposób wymienić nawet owej różnorodności rzeczy. Opakowania do okularow, karty do gry, szachy duże i małe. Ma wrażenie, jakbym tonęła pod naporem ilości tych rzeczy. Gdy wchodze, mam ochotę, jak Herkules, jakąś rzeke wpuśic aby zmyła to wsyztko. A tymczasem jednak przejrzeć trzeba rzecz każda. Żeby stwoerdzic, że szachy sa zdekompletowane, karty w wiekszości także, ale szacunek do rzeczy nie pozwla wywalić mi wszystkiego tak po prostu.
A przecież są jeszcze ubrania: matki ubrania, ojca ubrania, moje ubrania siostry ubrania, ubrania niewodmogeo pochodzenie również. A a każdym ciuchem wiąże się pamięć; o, w tym była na dzialce, w tym na swoich corocznych imieniach, a tu miała broszkę do tej bluzeczki, gdzie ta broszka teraz? Nie widziałam jej nigdzie. Spódnice, pończochy, pasy do pończoch, pudła całe rajstop. Rajstopy cerowane, rajstopy dobre, rajstopy prawie dobre, podpisane i powiązane w kupkach. Jakie to czasy, kiedy jeszcze cerowalo się rajstopy?! Skarpety: skarpety dobre, skarpety podarte, skarpety nie do pary, skarpety pocerowane. Rękawiczki. Rękawiczki nie do pary, rękawiczki podarte, rękawiczki futrzane, rękawiczki dziergane, rękawiczki bawełniane, rękawiczki skórzane. Czapki męskie, czapki letnie, czapki na uszy, czapki futrzane, czapki berety, czapki materiałowe. A materiały? Materiały świetne, materiały skrojone, materiały na spódnice, spodnie prawie uszyte, spódnice prawie uszyte, świetny brezent w dużych ilościach, o zdaje się, że skrojony już na coś, flanela zszyta z podszewka jak na śpiwór, spodnie dresowe, dresy, polary, bluzy polarowe. Kurtki, kurtki letnie, kurtki jesienne, płaszczyki retro, swetry dziergane przez matkę, swetry dla ojca, swetry, o, moje dawne chyba. Bluzki stare bluzki matki, koszule, koszule, i znów sukienki, i znów spódnice, i znów bluzki, a może pasuje? A może się przyda?
Ręczniki, poukładane pomaglowane poszewki na poduszeczki, na poduszki, stare ręczniki, materiały, ściereczki, pościele, trzeba sprawdzić czy nie podarte, serwetki, serwetczki
I tak dalej.
A każda z tych rzeczy ma swoją energię i swoimi mackami wciąga mnie do siebie. Pamięć, jak matka dziergała swetr. Ten. I tamten. Jak mówiła, że dla ojca, a on, że nie potrzebuje swetra, a matka, ze tak, właśnie tak, i że to będzie dla niego. Sweterek dla mnie dziergany z oryginalnej, ciemnofiloletowej wełenki. Swetr dla siebie, jaki nosiła potem, brązowo- biały. Sukienka w jakiej chodziła na działkę, Ma nawet w niej zdjęcie, które stało na biureczku, matka pochylona nad jakąś rośliną, spoglądająca na fotografa. Kto zrobił jej to zdjęcie wtedy? Matka lubiła być na działce, pracować tam.
No i dalej: Matki spis menu na imieniny, które organizowała co roku dla swoich wojennych koleżanek. Matki odznaczenia, legitymacja kombatancka, jej opowieści z czasów wojny, które ma się w pamięci, jak chodziła kanałami, jak przedzierała się, jak przeżyła. Matki spis rzeczy które trzeba kupić na Boże Narodzenie. Jej ręce, bijące ciasto drożdżowe na Wielkanoc. Podwórko i ulica z kocimi łbami. Matki mundurek harcerski, książki jej przyjacół, jakaś pozycja z podziękwaniem dla niej, jej opracowania i notatki z psychologii…
Wiec decyzje, co z każda taką rzeczą robić? Wyrzucić, to jak wyrzucić pamięć. A może trzeba pamięć wyrzucać, bo cóż po niej komu teraz, w dniu dzisiejszym? Ale wyrzucenie pamięci to jak wyrzucenie historii. Kim zostaniemy tak naprawdę, pozbawienie już naszej historii zupełnie? Ogromne, tekturowe zdjęcie Ojca z czasów gdy grał w teatrze. Postawiłam je na jego fotelu, ucieszył się. – Poznajesz kto to jest? We mnie wspomienie jego zachwytów nad wielkością Osterwy. Czy ktoś pamięta teraz to nazwisko, wie w ogóle, kto to był – Osterwa? Tato też już teraz nie wie. Ale ja pamiętam, jak bardzo go podziwał, że był to taki wybitny aktor i że nikt tak jak on nie potrafił zagrać Króla Lira.
Każdy z tych przedmiotów ciągnie swoją energią w inne miejsce w nieskończoności czasu.
A potem decyzje, które się nie kończą, bo chciałoby się zbyt wiele. Zajmują i obciążają umysł. Bo co z tymi rzeczami zrobić, które jednak mogłyby się przydać komuś? Kasety? Gazety? Ksiązki? Co z tym futrem? Co z garmiturami w liczbie cztery, co z …
Każdy z przedmiotów, na jaki spojrzę, krzyczy, jaki jest ważny potrzebny. A przynajmniej, że może się przydać”. I to niczyja wina, że ja słyszę ich krzyk przed śmiercią, gdy je wyrzucam. Na przykład starych kaset, których nie ma nawet na czym odegrać. A stare zabawki, niepotrzebne naprawdę, darły się tak głośno, że ostatecznie zabrałam je do domu.
Dużo myśli jak zroganizować to, co tu znoszę. Kupiłam specjalną półkę, żeby zmieścić u siebie te książki, których nie chcę się pozbyć. Ale mam świadomość, że jest to miejsce dla przeszłości.
A miejsce na listy? Dobrze, niech będzie tymczasowe, ale nie umiem wyrzucić ich odrazu.
Są takie przedmioty, po których dotknięciu tylko, płaczę potem nocą. Są rzeczy, które dają ból tak duży, że kilka dni trzeba aby się z niego wydobyć, niekiedy nawe więcej. To są rzeczy szczególne, ale nawet „zwykła” pamięć miejsc i zdarzeń, wciaga w czas miniony. I żyje się w tym czasie, w jakimś wielomiesiecznym rozkraczeniu między czasami, bardziej jednak tam niż tutaj, a wciąganie się do “tutaj” wymaga wysiłku i energii, której braki okupuje nowa porcją zjedzonych czekoladek.
I to trwa ciagle i trwa bez końca. Trwa to już tak od siedmiu miesięcy.
W domu Tato. Czytam mu listy przedziwne i tajne. o których on już sam nie pamięta.
Coś znoszę, czegoś nie znoszę, w końcu nie wiem sama co gdzie położyłam, bo i moje mieszkanie zarasta kupkami rzeczy poukładanych to tu to ówdzie, w oczekiwaniu na czas, kiedy tamto porządkowanie się zakończy- a zacznie porządkowanie tutaj. Dziesiątki wynikow lekarskich, dziesiątki lup większych i mniejszych, programy teatralne, sztuki teatralne, afisze.
Tymczasem jednak meble stare, które trzeba rozbić, a rozbijanie każdego gwoździa jest pamięcią chwili, gdy Ojciec go przybijał, bo „lubi majsterkowanie”. Tymczasem sterty butów i kapci, nie mieszczące się w jednym worku, stare walizki pełne nowych zbiorów materiałow i ubrań. I gdy wracam do domu, pełna kurzu i przeszłości, czeka mnie Ojciec, śpiąc zazwyczaj z radiem przy uchu, który zaraz przychodzi do mnie wycigąjąc rękę, żeby dać mu cukierka miętowego.
Przeszłość – w jego osobie zmieniona w trwanie w dniu codziennym – nie znika jednak. Przemyśliwuję komu przydadzą się rzeczy takie lub inne. I dziwię się, wracając do porzadkowania, że przedmioty mnożą się jakby, bo nie znikają wcale proporcjonalnie do poświęconego im czasu.
Rozmowy, nadzieje, spotkania i klęski, oczekiwania i sukcesy, rozczarowania i walki, wszystko to, co już nie istnieje, żyje wraz z przedmiotami i będzie żyło we mnie tak długo, dopóki nie uporządkuje do końca i z sensem każdej pojedynczej rzeczy z czasów przeszłości.
Ale widać już horyzont, więc przyspieszam. Biegnę, choć kaszląc z nadmiaru kurzu i kulejąc. Mam nadzieję, że nie będzie to bieg ku następnej fatamorganie.
2 KOMENTARZE
Tak. A niemniej to po prostu życie, wiadomy jego ślad, i czasem to, co posiadamy jako jedyną najprawdziwszą własność – przeszłość. Nie do końca uszyte spódnice w których chciało sie balować, i żal tych wizji balu.
Nawet cudzą przeszłość trudno ogarnąć i rozliczyć, a cóż swoją.
Też to mam.
A potrzeba kontroli nad przedmiotami odbiera mi świeżość widzenia świata. I resztki energii.
Trzeba by po prostu porzucić to precz, opuścić dom z małą walizką, otworzyć szeroko nie obciążone ramiona, zgodzić sie na brak wygodnego zaplecza z puszystymi poduszkami… brak lalek z dzieciństwa – starych niezawodnych przyjaciół, kamieni zbieranych na drodze, oswojonych dotykiem.
Lecz wcale tego nie chcę. Godzę sie znaczyć swój trop znikając przy tym nieuchronnie jak wyciskana tubka farby. Tyle znaczymy dla świata, co damy innym, i co po nas zostaje. Choćby bałagan. Życie.
To wszystko jest po prostu TRUDNE.. Opuścić dom z małą walizką – tak by mi się marzyło. Pamietać o tym, o czym się chce pamietać i zapomnieć to, co się chce zapomnieć. Ach, być jasnym i świeżym!. Ale kto o tym decyduje, czy moze byc tak, czy też nie? Ja dostałam nie tylko swoją przeszłość- która wystarczjąco ciąży mi w moich włąsnych komórkach – ale przeszłość mojej matki i mojego ojca, do decyzji każdego przedmiotu czy ma czy nie ma istnieć dalej. To jest po prostu trudne.