
WŁADCA
Przyszedł do mnie mały i poważny. Żeby pomóc jego tacie.
– Co się stało?
– Nie może zasnąć. – powiedział patrząc na mnie wielkimi oczyma. – Noc nie może rozpostrzec nad nim swojej władzy.
– Ma jakieś problemy i nie śpi po nocach – uściśliłem.
– Nie! – potrząsnął główką i powtórzył – Noc nie może rozpostrzec nad nim swojej władzy. Sam mi to mówił. W dzień jesteśmy we władzy słońca. Dlatego śmiejemy się, chodzimy i pracujemy. Jak słońce zajdzie za horyzont przechodzimy pod władzę nocy. Dlatego śpimy i mamy marzenia senne. I jedno i drugie jest potrzebne. Ale….ale…..
Nie mógł dalej mówić, patrzał tylko na mnie błagalnie.
– No dobrze – powiedziałem klepiąc go przyjaźnie po ramieniu. Zobaczymy, co da się zrobić.
Stojące jeden obok drugiego wysokie bloki zawsze przywodzą mi na myśl wielkie, betonowe ule. W dzień są jednostajne, szare i smutne. Noc zapala w nich ciepłe światełka poprzecinane tu i ówdzie kolorową zasłonką. Jako dziecko lubiłem wspinać się na palce, żeby zajrzeć choć do najniższego z okien. Chciwie łapałem fragmenty kształtów i odgadywałem z nich kształt snującego się za nimi życia. Teraz nie muszę się już wspinać na palce, ludzie sami zapraszają mnie do środka. Otwierają przede mną drzwi i nie wstydzą się wcale swoich chorych, brudnych, nieuporządkowanych wnętrz. Niech pan wejdzie, doktorze, proszę bardzo! Znam to osiedle na pamięć. Na jednym ze skwerów, który oddzielał dwie betonowe ulice, zbudowano kościół. Kiedyś dzieciaki mogły grać tu w piłkę. Teraz mają przed sobą tylko czerwony mur i drzwi do wspólnej modlitwy
„Nasze winy odpuść nam Panie…”
Jestem winny! Bo miałem ochotę wejść i wchodzę. Bóle gardła, katary kiszek, łamanie stawów, nic pięknego. I chce teraz wyjść – a nie mogę. Płacą mi za to.
Idę za dzieckiem przez jakąś klatkę schodową, brudną i stęchłą. W windzie, która skrzypiąc ruszyła w górę, śmierdziało moczem. Na ścianie ktoś napisał „Iwona to kurwa, daje dupy darmo”. Wstrzymałem oddech, ale nie wytrzymałem do ósmego piętra. Tuż przed otworzeniem drzwi, pełną piersią wziąłem głęboki haust powietrza. Obrzydliwość! Wreszcie winda stanęła, przeszliśmy jeszcze kilka schodków w górę i mały pchnął jakieś drzwi, które otworzyły się bez trudu.
– Nie boicie się złodziei? zażartowałem, ale nie zrozumiał chyba, co mówię. W jego oczach zabłysła miłość pełna nieskończonego oddania i lęku, jak u małego, opuszczonego nagle psiaka. Położył palec na ustach w geście milczenia.
– Tata…..
Dostosowałem się do tej ciszy i wszedłem do pokoju, gdzie odwrócony do nas plecami siedział przy biurku człowiek. Patrzał w okno. Z lewej strony cicho pracował komputer.
– Tato…..
Mały delikatnie dotknął jego ramienia
– Przyprowadziłem lekarza. On ci pomoże….
Człowiek nie odpowiedział. Milczenie trwało tak długo, że poczułem się nieswojo. Właściwie nie byłem tu potrzebny. Mimo, że drzwi stały szeroko otworem wyraźnie nie byłem potrzebny. Zamierzałem coś powiedzieć, ale mały znów mnie powstrzymał. Trwaliśmy więc tak, wszyscy troje, w ciszy, której w końcu, wolno i cierpliwie ukształtowały się słowa
– Lekarza…..? A jakimże to pan jest lekarzem?
Spytałem małego wzrokiem, czy mogę się odezwać, a on kiwnął przyzwalająco główką.
– Zwykłym lekarzem, ogólnym.
– Ogólnym…. – powtórzył wolno człowiek ciągle nie odwracając głowy – To dobrze. Globalne spojrzenie. Całościowe. Człowiek najwyższą wartością. Tak pan pewnie sądzi.
– Syn mówił, że ma pan kłopoty z zasypianiem – zagaiłem ignorując jego rozważania.
– Nie tak! Nie tak powiedziałem! zawołał mały prawie z płaczem – Powiedziałem, że NOC NIE MOŻE ROZPOSTRZEC NAD TOBĄ SWOJEJ WŁADZY.
– To prawda – rzekł człowiek cicho. – Nie może. Nie może, ponieważ to ja jestem jej władcą.
Zamilkł. A potem odwrócił się nagle ruchem tak gwałtownym, że przestraszony cofnąłem się bezwiednie.
– Władza! Och! Czy wyobraża pan sobie, jak ciężki jest żywot króla? Każdy myśli, zaszczyty, pieniądze… A to jest ogromny ciężar.
Znów zamilkł spuszczając głowę na piersi. Wyglądał, jak szary cień, skulony w wielkim fotelu. Drobny przecinek, chudy i mizerny, o ciężkich powiekach i ostrym, jak dziób ptaka, nosie. Po dłuższej chwili podniósł głowę i spoglądając na mnie z bezbrzeżnym bólem powtórzył cicho.
– O d p o w i e d z i a l n o ś ć.
Oboje, ja i mały, czuliśmy teraz, że to już wszystko. Powinienem odwrócić się i wyjść. Nie miałem tu nic więcej do roboty.
– Może napiłby się pan herbaty….. – zapytało dziecko lękliwie.
Położyłem mu dłoń na ramionach.
– Chłopcze – powiedziałem poważnie – Nie wiem, czy będę mógł pomóc twojemu tacie. Nie jestem chyba odpowiednim lekarzem.
Pociągnął mnie za rękę do kuchni, żebym nie widział łez w jego oczach.
– Mam jeszcze herbatę….O, i cytrynę mam. I cukier! Kiedyś było tu więcej rzeczy. Były tu różne dobre rzeczy, którymi mógłbym pana poczęstować. Tato pracował…. – głos mu się załamał, ale zaraz opanował się – Potem nie mógł już spać, a jak człowiek nie śpi, nie ma siły pracować w dzień i pan to na pewno rozumie…
Wyciągnąłem recepty i zapisałem małemu lekarstwo na sen. W odruchu dobrego serca wyjąłem dwa złote.
– Masz synku, kup to tacie.
– Czy przyjdzie pan za kilka dni zobaczyć, jak się tata czuje…?
– Dobrze – powiedziałem.
Powiedziałem „dobrze”, i wybiegłem. Wybiegłem zostawiając to „dobrze” za sobą, jak wielką górę, żeby nikt mnie nie gonił. Jakiś ciężar wisiał w powietrzu, coś, czego się bałem i od czego musiałem uciec!
Ale jego oczy widziały mnie. I śledziły mnie długo jeszcze. Gdy szedłem po schodach. Gdy biegłem przez ulice i przepychałem się wśród jakiegoś zbiegowiska. O co ci chodzi, dziecko? Czy to ja jestem winien, że twój ojciec nie może zasnąć? Dałem mu lekarstwo, po którym będzie spał. Będzie spał mocnym snem bez snów, ale to oczywiście nic nie pomoże. Obudzi się do nowego snu, od którego nie ma już ucieczki, bo dzieje się w jasnym świetle dnia. Czy to rozumiesz, dziecko?
Ogarnęła mnie wściekłość. Kobieta, z którą byłem wydała krzyk rozkoszy, a jej ciało zaczęło drgać konwulsyjnie wyprężając się w łuk. Przytrzymałem jej nogi i wbiłem się w nią raz i z całą mocą raz jeszcze. Nie można uciec od snu, gdy dzieje się w jasnym świetle dnia! Dzieje się! Ciągle. Oto twój sen żywy, RZECZYWISTOŚĆ. Po długiej chwili jej oczy otworzyły się i wpatrywały we mnie z bezgranicznym uwielbieniem.
Oczy chłopca też patrzyły na mnie z uwielbieniem. Ale i wyrzutem.
– Już tydzień nie byłeś u nas. Obiecałeś sprawdzić, jak tata się czuje.
– Cholera! – rzuciłem i wielkie oczy napełniły się łzami
– Idę, skoro muszę iść!
Kobieta poruszyła się
– A ty leż tu! zawołałem – Leż tak z rozłożonymi nogami i czekaj na mnie.
– I jak się pan czuje?
Komputer zgasł z lekkim błyskiem.
Ojciec podniósł się z fotela przy oknie i szedł ku mnie w granatowym równo skrojonym garniturze.
– Lepiej, znacznie lepiej. Nie męczę się już tak w dzień bez żadnego powodu. Śpię mocno. To znacznie ułatwia pracę w nocy. Gwiazdy widać wyraźniej i do wiekszej głębokości. Rozumie pan? Dalej.
Zdenerwowałem się. Co za bzdura! Wszystko mnie denerwowało. Napisy w brudnej windzie, gdzie obok starego „Iwona to kurwa, daje dupy darmo”, ktoś domazał DAJ KONTAKT!!! Litery były czerwone i spazmatycznie rozedrgane, a w nozdrza bił smród rozkładającego się moczu. Nędza! Nędza i poniżenie. W każdym z tych okien, które zapalają się nocą. Które żądają ode mnie ekarstw na rozmaite choroby, a ja udaję, że wiem, co jest ich przyczyną. I muszę biegać, w górę i w dół, po tych schodach, po uliczkach, obok kościoła obok śmietnika, muszę wdychać smrody zanieczyszczeń i przycinać sobie palce o automatyczne drzwi, podczas gdy oni wierzą, że uleczę ich popsute ciała.
Chciałem powiedzieć mu to. Bzdura, brać lekarstwo na dzień! Ale dziecko położyło palec na ustach uciszającym gestem
– Śpi się w nocy… – powiedziałem więc delikatnie, jak do naprawdę chorego, ale czułem, jak każdy nerw drga we mnie niespokojnie. – Śpi się w nocy, a w dzień trzeba pracować. Lekarstwo trzeba brać na noc, żeby dobrze spać.
Twarz Ojca rozjaśnił uśmiech pełen dobroci i zrozumienia. Chłopiec uśmiechnął się również. Kiwał do mnie palcem pokazując na uśmiech Ojca i również się uśmiechał.
– Tak, dzieci mają takie różne wyobrażenia…- westchnął Ojciec – Ale jakże się mylą! Dzień niesie tyle niepokoju. Tyle zbędnych szumów, fałszu. O, pan trzęsie się cały. Ja to rozumiem. Tyle bólu dzieje się w dzień. I człowiek biega wśród tego bólu i przesiąka nim i nie może spać po nocach. Czy pan bierze lekarstwo na sen, doktorze?
Odwróciłem się do malca
– Przynieś herbaty, dziecko
– Nie mamy już herbaty, proszę pana.
Wyciągnąłem portfel
– Idź, kup nam coś dobrego.
Usiadłem i wskazałem Ojcu miejsce obok
– Śpię dobrze, ale pan? Żadnych snów? Dobrze pan sypiał….dniami?
– Pan nie rozumie, drogi doktorze. Ja też pracowałem w dzień. O, jak pracowałem! Duże księgi, wielkie obliczenia. Ludzie handlują, sprzedają, żyją…wie pan, jak potrafią. Potrzebują obliczeń. Duże pieniądze dają za cyfry. I ja też chodziłem, kupowałem to, czy tamto, za te pieniądze. Ale głównie pracowałem. Całe ściany pełne segregatorów. Firma Wilkoń, firma Ajax, firma Bobrowski i spółka…. I wie pan, nie mogłem spać, te cyfry tak mi przed oczyma latały.
Chłopak przysunął ławę, rozłożył chleb, masło, ser. Lał herbatę do szklanek i promieniał szczęściem.
Kobieta płakała pochylona nad wanną. Wymiotowała.
– Przecież dałam ci wszystko! Siebie ci dałam, całe swoje życie! Nie mam już nic więcej…
– Robiłaś, co chciałaś – rzuciłem. – A teraz ja robię, co chcę.
Jej szloch drażnił mi uszy.
– Potrzebuje wreszcie spokoju! Moja praca wymaga koncentracji.
– To wszystko było bardzo męczące – mówił Ojciec. – Obliczenia, cyfry. A przede wszystkim to, co się za nimi kryje, wie pan. Taki straszny ból ludzki. Ci, którzy są oszukani, którzy pracują na kolanach, którzy tracą dzień za dniem i rok za rokiem i z każdą chwilą zbliżają się ku śmierci. Ale liczą. I liczą. Żeby mieć coś, za co można kupić coś, żeby sprzedać coś. Nazywają to „poziomem życia”. Mówią „mam taki poziom życia”, albo „mam taki poziom życia” i zawsze znaczy to: „mogę pracować tyle, żeby dać im tyle i tyle pieniędzy, żeby kupować od nich to czy tamto”.
Miałem ochotę ją zbić tak, żeby wreszcie zamilkła. Ale zamiast tego zadarłem jej spódnicę, kiedy tak stała nad wanną i wbiłem się w nią od tyłu. Wiedziała, co to znaczy. Jest moją własnością i musi być mi posłuszna nawet, kiedy ją wyrzucam jak zużytą ścierkę.
– Nie kochasz mnie…
– Daj spokój!
– I któregoś dnia, doktorze, kiedy tak nie mogłem spać, przez odsłonięte firanki zajrzał do mnie księżyc. Wisiał na granatowym niebie biały, okrągły i pyzaty – i uśmiechał się.
To był taki kontrast wobec tego płaczu wydobywającego się z moich cyfer, że zaraz podbiegłem do okna i otworzyłem je szeroko. Każdy zrobiłby tak na moim miejscu. To zwykła, ludzka ciekawość. Musisz się przecież dowiedzieć, dlaczego on uśmiecha się tak po prostu, podczas gdy wszystkie moje cyfry uginają się pod ciężarem cierpienia, zanoszą łkaniem i szlochem.
– Czego się śmiejesz? – pytam więc
A on na to:
– Uśmiecham się.
– Do kogo?
– Do ciebie
– Nie wstyd ci? Kiedy ja tu ślęczę nad pracą, aż mi oczy łzami zachodzą, ty się tak po prostu śmiejesz…?
– Mam dla ciebie lepszą robotę – mówi.
Poklepałem chłopca po ramieniu. „Gawędziarz z twego taty” chciałem powiedzieć. Ale on wpatrywał się w niego z tym znanym mi dobrze wyrazem bezgranicznego uwielbienia. Złość mnie wzięła.
– Twój tata jest chory! powiedziałem brutalnie
– Tak. – zgodził się chłopczyk nie zmieniając wyrazu twarzy
– Musi iść do szpitala! – zawołałem potrząsając nim gwałtownie.
Gdyby był kobietą, rozpłakałby się. Ale on był małym mężczyzną.
– Nie. – powiedział cichutko, ale bardzo pewnym głosikiem. – Pan do tego nie dopuści.
Wszystko dzieje się zbyt szybko, by można to było właściwie uchwycić. Wspinałem się na palce do tajemniczych świateł wysokich okien i biegłem po wielkim polu krzycząc głośno, a teraz sam zgasiłem komputer i pozwalałem, by jego słowa docierały do moich uszu.
– Jaką robotę? – pytam więc – A księżyc na to: ”spójrz na mnie. Na niebo spójrz. Na gwiazdy. Nieskończone wszechświaty zawieszone w ciemności. Słyszysz ich śpiew? Teraz, kiedy jest cicho, gdy podniesiesz głowę znad swoich rozszlochanych cyferek, napewno usłyszysz ich spiew. Będą szczęśliwe, kiedy będziesz je liczył. Nikt jeszcze tego nie dokonał, a przecież o ile są piękniejsze…” Tak mi mówił, doktorze. I ja zrozumiałem, że jest to jedyna prawda. Że tam, w nieskończonej ciemności mieszka dobro, i śpiew i wieczność. Huk dnia je zabija. Nas zabija. Nie noc, doktorze – dzień! Więc zacząłem je liczyć, jedna po drugiej, jedna po drugiej…
Mógłbym może wszystkiemu zapobiec, ale nie potrafiłem. Nie potrafiłem zrezygnować z oczu, które patrząc mówią „jesteś władcą” i patrząc czynią, że jestem nim właśnie. Kto mógłby zrezygnować z uwielbienia, które kładzie się do stóp i jak narkotyk zniewala?
Sądzę, że dlatego właśnie poszedłem wtedy z tym malcem, że dlatego posłuchałem go i wspinałem się za nim po brudnych schodach, aż do tych drzwi, które otwierają się za poruszeniem klamki.
– Nie boicie się złodziei?
– Gwiazd nie można ukraść, doktorze. Nie można ich kupić, ani sprzedać. One maja swoją godność. Dlatego nie płaczą nigdy. Śpiewają. Żaden człowiek nie może dotknąć ich godności.
Znałem potem tę drogę na pamięć. Drogę po brudnych schodach, po zakamarkach ulic, obok kościoła wielkiego jak sredniowieczna twierdza, gdzie ludzie dzień w dzień, a szczególnie w niedzielę, z pokorą uznają swoje wielkie winy.
Przynosiłem małemu pieniądze
– Kup sobie coś.
Jej też tak powiedziałem. W końcu nie jestem bez serca. Ale nie mogłem już patrzeć na jej łzy, więc wyjechała. Praca lekarza, mówiłem ci chyba, wymaga skupienia. Kiedyś mogłem się przy tobie zrelaksować, ale teraz…
Jakoś tam sobie żyła, pewien czas, a potem umarła spokojnie i cicho.. Grypa.
Było mi potem przykro. Było mi naprawdę przykro, bo człowiek chory powinien mieć przy sobie lekarza. Ale nikogo wtedy nie było, na tamtym zadupiu.
Więc czy to nie było wezwanie z zaświatów, kiedy mały przyszedł patrząc tak na mnie? Jego oczy mówiły: o, jakże jesteś wielki. Jesteś potężny i wszechmocny. Ty jesteś całym światem i nadzieją i możesz czynić wszystko, czego zapragniesz. Instynktownie po prostu musiałem na to odpowiedzieć.
Tak to sobie tłumaczyłem za każdym razem, gdy szedłem z małym na górę, gdy dawałem mu pieniądze, gdy pokornie słuchałem jego gestu nakazującego milczenie. Teraz powiedział;
– Pan do tego nie dopuści.
I już wiedziałem, że ma rację. Cała moja wściekłość prysnęła jak bańka mydlana. oczywiście, dziecko, oczywiście, że do tego nie dopuszczę. Nie ma zresztą takiej potrzeby, żeby szedł odrazu do szpitala. Przecież Ojciec nikomu nie przeszkadza. Nie jest agresywny. jedyny problem w tym, że nie zarabia, ale w końcu ja mogę wam przynieść te parę groszy miesięcznie.
– Liczenie gwiazd to też praca – ciągnął Ojciec. – Też męczy. Ale ktoś musi ją wykonać. Są bardzo wdzięczne i zawsze odpowiadają mi spiewem. Tylko jest ich niezwykle, niezwykle dużo. Właściwie nie mogę powiedzieć, czy jest ich jakaś skończona ilość, bo nie policzyłem jeszcze ich wszystkich. Musi pan bowiem wiedzieć, doktorze, że w miarę pracy nad nimi wyostrza się wzrok i z każdym tygodniem widzę coraz dalej i lepiej. Przez pewien czas czułem się przeciążony – dzień był taki agresywny ze swoim nieustannym, napastliwym jazgotem – ale teraz, dzięki pana lekarstwu, jest naprawdę znacznie lepiej. Zasypiam mocno i mój umysł może porządnie wypocząć zanim znów wróci do swoich obowiązków.
– Drogi panie księgowy – powiedziałem, bo od pewnego czasu chciał, żebym tak go nazywał – Drogi panie księgowy, jednak czy nie lepiej wrócić powoli do starych przyzwyczajeń?
– Pan jest taki rozdygotany, doktorze, drży pan cały. Każdy nerw drży w panu, nawet, jeśli stara się pan to ukryć. O, niech pan tylko przyłoży słuchawki! Czy nie słyszy pan w swoim wnętrzu klaksonów samochodów? Czy nie słyszy pan krzyku ludzi? I płaczu, przede wszystkim płaczu.
Pokiwał głową ze smutkiem i zrozumieniem.
– To jest dzień, doktorze. To jest dzień.
Chłopiec przyniósł nam herbatę. Przysunął ławę i postawił na niej chleb, ser i masło. Kroiliśmy sobie małe kawałki, smarowaliśmy masłem i jedliśmy w wielkim skupieniu. Przez zaciągnięte zasłony nie wpadał żaden promień słońca.
– Przyzwyczajenia – ciągnął Księgowy – cóż one znaczą? Z przyzwyczajenia jem z panem, bo lubię pana, a naprawdę nie musiałbym już więcej jeść. Ale lubię pana, więc mogę zrobić tę uprzejmość. To jest też rodzaj przyzwyczajenia.
Ale jeśli przywyczajenia prowadzą do zagłady, czy warto, aby trwały? Jeśli to tylko codzienny ból? Wiesz, doktorze, teraz, gdy śpię w dzień, przenikam coraz dalsze i dalsze obszary. Nieskończoność wszechświatów. To, co pan spostrzega jako małe punkciki, to są w istocie wielkie słońca. I są wokół nich różne planety. Niektóre puste i zimne, ale niektóre zupełnie dobrze zaludnione. I ludzie żyją wtedy na nich zupełnie tak samo, jak my.
Poczułem się zmęczony. Właściwie nie wiem, kim była Irena. Pamiętam jej absolutne oddanie. Moją gwałtowną namiętność. Ale ostatecznie to wszystko tonie w jej szlochu i moim poirytowanym zmęczeniu tym wszystkim.
– To tylko dzień, doktorze. Niech pan spróbuje raz wziąć swoje lekarstwo na sen.
Przychodzę tu, bo oczy małego nieustannie patrzą na mnie z bezgranicznym uwielbieniem. I dlatego, że znam tę drogę na pamięć. A przede wszystkim dlatego, że nie ma tu żadnych łez. Nawet smród windy tak mi już nie przeszkadza, a ostatnio sam dopisałem „Iwona jest super!” Systematycznie przynoszę lekarstwo na sen i odbieram za to ogromną wdzięczność. Żaden pacjent nie był mi nigdy tak wdzięczny i żaden nie oczekiwał tak niewiele. Po różnych nosach, gardłach i płucach, Księgowy jest dla mnie coraz częściej miejscem prawdziwego wypoczynku. Za każdym razem chłopak wita mnie radośnie, jak psiak, jak Irena kiedyś, oczami, które mówią „wiedziałem, że przyjdziesz, że znów przyniesiesz z sobą szczęście”. Siadamy przy ławie, jemy, a ten biedny, chory człowiek opowiada mi o swoim
nowym świecie. I w jakiś sposób jest to naprawdę szczęście.
– Wiesz – powiedział ostatnio, bo dawno już przeszliśmy na „ty” – Wiesz, jak dalekie światy widziałem wczoraj? Władam niemal całą ciemnością, w każdym razie objąłem już 18 miliardów gwiazd. To jest sporo setek tysięcy lat świetlnych. Dzięki twojemu lekarstwu mój umysł żarzy się jak ognista kula i przenikam nocą wszechświaty oświetlając je bez trudu. Niektóre są tak ciekawe, że chętnie zostałbym, na nich dłużej, ale muszę je liczyć. Ta praca zobowiązuje. Lecę więc dalej i dalej. I wiesz co okryłem w zakątku pewnej galaktyki, która jest na końcu wszystkich możliwych światów, nieco na bok od głównej drogi?
Zawiesił głos i patrzał na nas z wyrazem triumfu na twarzy, który jednak po chwili zamienił się w bezbrzeżny smutek.
– Tam jest taka maleńka planetka… – zaczął cicho głosem, od którego nieoczekiwanie ciarki przeszły mnie po plecach.
– Maleńka planetka. Zagubiona, bardzo, bardzo daleko.
Zrobiło mi się zimno. Dłonią pokazałem chłopcu, żeby przyniósł koc.
– Ty mnie rozumiesz…. – szepnął Ojciec patrząc na mnie
Słyszałem, jak krople wody z nie dokręconego kranu uderzają o dno umywalki. Kap….kap….
kap….. Moja dusza ścisnęła się, nie wiedzieć czemu, nieznanym bólem. Ujrzałem maleńką planetkę, nie wieksza była od pokoju Ireny, gdy pierwszy raz wziąłem ją w ramiona, kruchą i bezradną. Gdzieś, z wysoka, dobiegał mnie głos
– Na tej planetce jest tylko jedno, zupełnie ciemne, zamknięte pomieszczenie. Taka klatka, bez drzwi i okien.
– Czy wiesz….- szepnąłem do chłopca – Że twój Ojciec jest Władcą Nocy?
– Tak…. – odszepnął mi równie cicho. – Zawsze o tym wiedziałem.
– W tej ciasnej, ciemnej klatce na końcu świata – ciągnął Władca, a jego głęboki, smutny głos roznosił się w powietrzu, kończył i zaczynał na nowo w każdym miejscu przestrzeni – siedzi zupełnie samotny, zapomniany i opuszczony Bóg. Jest tam uwięziony i bardzo cierpi.
Czułem, że drżę cały
– Jest uwięziony i bardzo cierpi….
– Tak! – rzekł nagle Władca ostrzejszym tonem i ujrzałem przed sobą Księgowego zapatrzonego w gwiazdy. – Rozumiesz teraz, dlaczego na świecie jest tyle bólu? Jak może być inaczej, skoro sam Bóg cierpi taką niedolę na końcu świata…?
Wysłałem dziś chłopca do sklepu. Nie widzę żadnej potrzeby wyjścia na zewnątrz. Władca ma rację. Lekarstwo trzeba brać na dzień, bo ten ogromny zgiełk zagłusza każde skupienie. Mój umysł musi się jeszcze bardzo oczyścić i długo potrwa zanim osiągnę właściwą przenikliwość, lecz postanowiłem zacząć już od dziś. Jakże mógłbym inaczej – teraz, gdy nareszcie znam już właściwą przyczynę?
Powiedziałem to Władcy. Wykonał potężną robotę i z pewnością jest już zmęczony. A przecież ktoś musi się tam udać. Ktoś musi odważyć się na to, by wysłać swój gorejący umysł tam, na sam koniec światów, żeby uwolnić opuszczonego Boga.
Czeka mnie daleka droga, ale nie boję się. Z pieniędzy, które odłożyłem chłopiec zapewni nam lekarstwa, a jeść nie potrzebujemy znowu tak wiele. Władca jest szczęśliwy, ale powiedział, że moja dusza jest za słaba, by dotrzec aż tak daleko. Chłopiec też jest szczęśliwy. Pytałem różnych dusz, czy nie chciałyby wybrać się ze mną w tę drogę, ale odwracały się, jedna po drugiej.Czuję się zawiedziony.
Została mi tylko Ona.
Zapytałem Ją.
Jest wiecznie gorejącym ognistym krzewem bólu, ale zgodziła się bez wahania, gdy tylko wyciągnąłem do niej ramiona.
Nie, już się nie bronię…
Przyjąłem ją całą w swoją duszę i teraz, dzięki nieprawdopodobnej sile rozsadzającego mnie bólu, mój umysł nareszcie mógł się oderwać. Nawet Władca został daleko w tyle. Pędzimy przez niezmierzone przestrzenie coraz dalej i dalej. Kiedyś dotrzemy do miejsca, o którym opowiadał mi Władca. Czekaj tam na nas, biedny Boże. Czekaj na nas! Ktoś przecież musi ci pokazać jak pięknie śpiewają gwiazdy…
11 KOMENTARZY
Poezja słów jest ogromna, do takiego stopnia, że widzę to filmowo (I dlatego pewnie przerwałam ). Z władzą nocy – przepiękna metafora, na pewno ze mną zostanie.
Zatem pewna jestem, że kiedyś przeczytasz to do końca :).
Przyznam, że chociaż naogół lubię mroczne rzeczy, nie byłam w stanie tego czytać. Chyba mam alergię na postacie główne, które zachowują się w sposób, w jaki zachowuje się narrator… Taką lekko kliniczną niestrawność 😉
Uświadomiłaś mi, że większość moich opowiadań pisana jest w pierwszej osobie – zatem narrator jest równocześnie głównym bohaterem. Chyba wiekszość. zatem będzie dla Ciebie „klinicznie niestrawna”..
Moje ulubione jak dotad.
Jedni maluja kwiaty, inni bloto lub pajeczyne. Wszystko ma swoje piękno. Ogladaja ci, co lubia. To jest dla mnie bardzo „pajęczaste”.
Bo ja lubie skomplikowane dusze i polmrok.
Jak zawsze – poetycko napisane
Odpowiadania są Okej. Lubię je czytać. Nie wiem, ja staram się zapominać „złe” rzeczy. Nie potrafiłabym oczyszczać się, opisując jakieś „yruxne wspomnienia”. Jeśli chodzi o „Władcę „, to kwestii Boga wogóle nie skomentowałam, bo zrozumieć Jego Istotę, to wyższy stopień wtajemniczenia. Szkoda, że się zawiodłaś na moich komentarzach. One nie są skierowane przeciwko Twojemu pisaniu. Masz bogaty warsztat i mogę pozazdrościć. Myślę, że nie rozumiem Twojego pióra? Na przykład, w jakim celu wprowadzone są sceny o tematyce seksualnej i to w takim brutalnym wydaniu???? Jeśli nie chcesz, nie będę czytać. Pozdrawiam
Ileż to ja się uczę na tym mim blogu! Skad takie wrażenie, że ja sie „zawiodłam na Twoich komentarzach”??? Ja nie mam żadnych oczekiwań co do rodzajów komentarzy, wszystkie są dla mnie cenne!!! I oczywiście, że chcę, żebyś czytałą! – jesli ty chcesz. Napisłąm, żebys nie czytała, bo potrzebujesz czegoś weselszego- a w tym momencie nic takiego nie będzie tutaj akurat. Ale mogę dla Ciebie osobiście napisać wesołą bajeczkę, całkiem prywatnie kiedyś. O czym byś wówczas chciała?
Zastanawiałam się co napisać w komentarzu? Mroczne, smutne to opowiadanie. Znowu motyw moczu, który nawet zaczybam „czuć”. Bezsenne noce to udręka. Mam takuwgo „władcę” mroku w domu.. Ciągle z czegoś nie zadowolony, często śpi w dzień i wszystko mu przrszkadza. „Dom tętniący Życiem mu przeszkadza. Nardzo poproszę i coś wesekszego. Tu panuje mro i przemoc.😔😓😭
Małgoś, nie wiem, jaka jest proporcja. a między ludźmi prowadzącymi spokojne, ciepłe życie, a tymi, którzy po nocach wołąją Boga, żeby stwierdzić w końcu, że to Bóg jest samotny i potrzebuje ich pomocy? Opowiadania, które tu wysyłam, to opowiadania z szuflady mojego życia, którym teraz, na stare lata, pozwalam istnieć.. Tutaj wesołych raczej nie będzie. Zatem – nie czytaj więcej. Niedługo, mam nadzieję, zbiorę się do pisania na temat technik relaksacji różnych i to czytaj wtedy..No i wyprawy rowerowe,
Ściskam czule i dziękuję, że byłąś tu tyle czasu.